To był mój pierwszy i mam nadzieję ostatni raz w Moskwie. Zapamiętałam ją jako nieprzewidywalne miejsce, pełne nieznośnych dla mnie kontrastów.
Nadlecieliśmy z Warszawy i widać było wokół same lasy, ale samo miasto okazało się wypełnione samochodami i smrodem, i niemal bezdrzewne. Widziałam tam nagorsze samochody na świecie i najlepsze samochody na świecie, jeżdżące najszerszymi i najbardziej śmierdzącymi ulicami, jakie dotąd widziałam.
Nie zapomnę nigdy przejazdu z terenu targów do hotelu. Nie taksówką. Z tego wynalazku nikt tam wtedy nie korzystał. Po prostu zatrzymano dla mnie prywatny samochód, starą Ładę. W trakcie jazdy nie moglam wytrzymać smrodu papierosów i nierozważnie odsunęłam nieco szybę. Ta w całości się zapadła. O mało mi głowy nie urwało. Ale o dziwo kierowca zawiózł mnie w umówione miejsce. Po drodze zatrzymany przez milicjanta - bez jednego nawet słowa, od razu - wręczył mu łapówkę i pojechaliśmy dalej.
Spotkałam tam też najlepiej mówiących po angielsku nie-nativów, z jakimi przyszło mi rozmawiać. Niemal spóźniłam się na samolot, bo zapomniałam, że paszport mam nie w torebce, tylko zatrzymano mi go w recepcji hotelu. Lotnisko było w rękach "czarnych" czyli ludzi z Kaukazu, którym broń wystawala po prostu spod skórzanych kurtek.
Kiedy wróciłam do domu, popłakałam się. Ze szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, jeśli uznam to za stosowne.