Na szczęście to nie ja w nich uczestniczę, tylko moi młodzi. Ja jakoś nie przepadam za zbiorowymi uniesieniami.
Jak wiadomo wrzesień i październik to miesiące wyjątkowo "ślubne". Jedni mówią, że to z powodu literki "r" w nazwie, inni, bardziej etnograficznie, tłumaczą to wiejskimi zwyczajami urządzania hucznych uroczystości na jesieni, już po zbiorach, kiedy wszystkiego jest w bród, a i czasu więcej... My z mężem, jak najbardziej, pobraliśmy się w październiku :)
Ale ja nie o tym, tylko o dziwnych zwyczajach ślubnych. Po pierwsze obowiązkowo trzeba gości zaskoczyć. Ostatnio oglądałam na zdjęciach parę, która przyjechała do ślubu motocyklem z koszem. Niestety pogoda się popsuła, padało, wiatr straszliwie hulał, a motocykl zepsuł się po drodze kilka razy, między innymi nie odpalał - nawet na pych - około godziny przy ruszaniu spod kościoła...
Inna rzecz - obowiązkowy pierwszy taniec w wykonaniu pary młodej. Nawet pary kompletnie nie potrafiące tańczyć przygotowują sobie "numer" taneczny. Dziwne. Taki stres sobie urządzać z własnej woli?
Inny zaskakujący i jakoś znamienny dla naszych czasów, jednakowoż nieco bardziej praktyczny pomysł, to ustawienie na weselu budki do robienia zdjęć do dyspozycji gości. Niesamowicie, jak ludzi trzeba zabawiać i zabawiać... Zdjęcia jednak fajne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, jeśli uznam to za stosowne.