Kupiliśmy sobie perski kobierzec :)
Po pierwsze już za kilka dni obchodzimy z Maciejem rocznicę ślubu. Po drugie przyda nam się coś miękkiego dla zrównoważenia bardzo "twardego" życia, jakie wiedziemy ostatnio. Do listy nieszczęść musimy bowiem dopisać sobotnią śmierć męża teściowej. Dwa dni wcześniej zmuszeni byliśmy ostatecznie uśpić Nelę, ukochanego corgi moich rodziców, otrutego przez jakiegoś potwora. Żałoba.
Przy tej okazji przyszło mi do głowy, że nie warto zbyt długo zwlekać z realizacją błahych czasami, ale jednak marzeń. A ja od tak dawna pragnęłam mieć prawdziwy nomadzki, perski dywan!
Nasza Kofeina polubiła go od razu. Ma teraz bardzo piękne, antyczne, mieniące się kolorami legowisko prosto z Iranu... Zwróćcie uwagę na wspaniały terakotowy odcień czerwieni, zgeometryzowane ornamenty, wspaniałe, zróżnicowane bordiury oraz coś, co dostrzegliśmy dopiero po rozłożeniu dywanu w domu.
Jego główny motyw to "drzewo życia"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, jeśli uznam to za stosowne.