niedziela, 29 grudnia 2013

Po co komu dzieci w 21. wieku?

Na przykład: 
Żeby zaprosić do nowej knajpki.
Żeby pomóc uruchomić smartfona. 
Żeby podać herbatę spragnionej duszyczce.
itp.

sobota, 28 grudnia 2013

Coś dla zmysłów

Dzisiaj wizyta w niszowej perfumerii Mood Scent Bar na Tamce. 
W sumie zdołalismy poznać osiem zapachów.
Zaczęliśmy od zapachów z wetiwerią, a doszliśmy do oudu :)

Na Macieju największe wrażenie zrobił zapach właśnie oudowy z haszyszem(!), tytoniem i kawą Black Afgano marki Nasomatto (autorstwa Alessandro Gualtieri z Amsterdamu).



Ja wyszłam z rozwijąjącym się na nadgastku zapachem Poppy Rouge D.S.&Durga. Gorzka pomarańcza i intensywne piżmo, nieco słodkie i duszące na końcu, a fiołkowo-czystościowe w środku, co nie było po mojej myśli. 



Najbardziej jednak utkwiły mi w pamięci zapachy męskie - z czarnego flakonu (nie pamiętam nazwy) - o zapachu prochu strzelniczego. Co to było?

Zapach Comme de Garcons pod nazwą Wonderwood, który bardzo profesjonalny ekspert perfumeryjny podał mi, gdy wspomniałam, że szukam Lalique Czarny Atrament. Podobno ci od Lalique'a ściągnęli kompozycję od Comme des Garcons... Zawiera ona pieprz, bergamotkę i dużo wetiwerii, a na końcu oud, czyli drzewo agarowe. Comme des Garcons mają też wspaniałe, dowcipne, nietypowe kształty flakonów.



Oraz zapach z mniszkiem i czarna porzeczką z Tokyo Bloom The Different Company.


Niewykluczone, że należę do tych kobiet, które potrzebują męskich nut zapachowych... Tęsknię np. za piołunem... To wszystko przez te wakacje spędzane na wsi z czwórką braci. Żadnych dziewczynek, lalek. Tylko zabawa w wojnę na zachwaszczonych przydrożkach ...

Wąchaliśmy też Bandit (1944) Germaine Cellier dla Roberta Pigueta. Są to rzeczywiście zuchwałe i ostre, skórzane i cywetowe perfumy stworzone dla Edith Piaff (na cześć jej kochanka boksera Cedrasa). Rzeczywiście wydają się niedzisiejsze w swojej ostrości.


Teraz myślę o idei "garderoby zapachowej". Przemyślanej kolekcji zpachów na różne okazje. 

*Zdjęcia pochodzą ze strony Mood Scent Bar.

piątek, 27 grudnia 2013

Dziwną mamy zimę tego roku...

Bardziej wiosnę niż zimę. 10 stopni... 
Jednak jak przystało na grudzień, słońce nisko chodzi. Choć dziś dość mocno świeciło w samo południe, wydaje się na zdjęciach, że panuje półmrok. 

Na skraju puszczy sporo ludzi jeździ konno. Moja córka też się zresztą wybrała na jazdę w teren. Ja na spacer. Maciej na rower.
Wieczorem chłopcy z Łucją imponujacy samochód wyścigowy z klocków LEGO, Zuza z koleżankami, a ja układałam puzzle - Dama z łasiczką. Dziewczyna Tomka naprawdę bardzo mi pomogła z trudnym, bo niemal jednolicie czarnym tłem.





środa, 25 grudnia 2013

Maluję ci usta, a ja tobie oczy...

Tak mogłaby brzmieć kolejna piosenka Maanamu... Choć chodzi o to, że obie z córką dostałyśmy kosmetyki i urządziłyśmy sobie dziś sesję wizażową.

A poniżej próbka zdjęć z Wigilii. Było trochę harmidru, tak jak lubię :)

Szkoda tylko, że nie nagrałam mojej małej pięcioletniej chrześnicy Dorotki - utalentowanej aktoreczki - jak śpiewała wielozwrotkową pastorałkę. Po prostu zaskoczyła nas, oświadczając nagle: "To ja teraz zaśpiewam!". Niewykluczone, że była to reakcja obronna w odpowiedzi na nasz śpiew... Na koniec, jak widać na zdjęciu, była już trochę zmęczona...

Żałuję też, że nie utrwaliłam dla potomności mojego Macieja, jak tańczył (tak, tak!) "Przybieżeli do Betlejem pasterze".






niedziela, 22 grudnia 2013

Inauguracja pokoju bibliotecznego

Korzystając z przemeblowań, niezbędnych, żeby pomieścić w salonie dwudziestu gości wigilijnych, uruchomiłam moją biblioteczkę. Fotel przeniosłam z dołu, lampę też, ale marzą mi się inne, bardziej retro. W Krakowie widziałam wspśaniały abażur z motywem XIX-wiecznych balonów. A fotel chciałabym gładki w odcieniu czerwieni malinowej.

Niemniej można wreszcie usiąść i poczytać. 



W tym roku w związku z tym, że jest dużo wolnego czasu przed Wigilią (weekend poprzedzjący święta), mogę sobie pozwolić na działanie bez pośpiechu. Mąż zrobił zakupy, rodzice robią mi  śledzie i uszka, bratowa upiecze chleb, córcia pokroiła sałatkę, synek ubrał choinkę, a synowa zapakowała prezenty. Dobrze mieć rodzinę.

Ja robię swoje w kuchni i gadam sobie z nimi.

piątek, 20 grudnia 2013

Dziś w Krakowie

Kraków. Piękny, choć powietrze to rzeczywiście mają nienajlepsze...



Mangha, w której wystawa o drzeworytach japońskich. Tym razem nie piękne pejzaże w stylu Edo (oglądałam je w 2012 w Sopocie), ale portrety aktorów teatralych z rejonu Osaka i Kioto. Półtorej godziny bezcennego skupienia. Ornamentyka kimon japońskich! Szał.
A w księgarni muzeum znajduję trzeci brakujący tom Estetyki japońskiej red. Wilkoszewskiej. Niespodzianka!




To było wczoraj. Dziś, już z Maciejem, poszliśmy do świeżo przeze mnie odkrytej księgarnio-kawiarni o nazwie Bona. 
Szliśmy tędy:




W Bonie znalazłam książki dobrane z punktu widzenia jakości edytorstwa, w tym fantastyczny zbiór książek dla dzieci. Oczywiście musiałam nabyć Pinokia z rewelacyjnym, strasznymi, że aż strach się bać, ilustracjami Innocentiego. Do tego cudeńka dla gadżeciarzy wyrobów papierniczych. Trafił do mnie notes, tym razem w głębokiej czerwieni z motywami japońskimi. 

I koniec końców tarta z bakaliami. Nawet kawę mają tam dobrą. Niesamowite.

środa, 18 grudnia 2013

Dziś był ten dzień - Kanalizejszyn Dej

Jeszcze nie upłynęło 13 lat, odkąd zamieszkaliśmy we wsi odległej od Warszawy o imponujące 6 kilometrów i już podłączono nas do kanalizacji! Koniec z przepełniającym się - zawsze niespodziewanie - szambem i rykiem szambiary oraz jej smrodem, że nie wspomnę o kosztach, o świcie w sobotę albo pod naszym oknem, albo pod oknem sąsiada po lewej, albo pod oknem sąsiada po prawej, albo z tyłu albo naprzeciwko!
Po prostu wszystko we mnie krzyczy: rury, ach kochane rury!




PS 1. Oczywiście Unia nam to umożliwiła. 
PS 2. Oczywiście kanalizacja w języku language to sewage system.




poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dojrzałość

Tylko nie myślcie, że będę tu się wymądrzać na temat dojrzałości ludzkiej. Mam na myśli dojrzały wiek, w który wkroczyła nasza labradorka Kofeina Dynamit. 7 lat to u psa tej razy jak pięćdziesiątka u człowieka


Tak. Nasz pies się powoli uspokaja. Już tak nie szaleje. Czeka spokojnie na nas w domu. Cieszy się, gdy wychodzimy, ale ze spokojem przyjmuje, że czasami nie dajemy rady wziąć jej na spacer. Już tak nie walczy. Nie domaga się. Nie ma już jakichś wielkich pragnień i oczekiwań. Tylko te realistyczne. Miska 2 razy dziennie. Lubi sie wylegiwać i ceni sobie jakośc posłania. Wełna dywanu perskiego jest OK.

Stała sie mniej ruchliwa. Do tego stopnia, że mogłam ja wreszcie uchwycić nie z tyłu, pędzącą do przodu jak zwykle, ale en face.




niedziela, 8 grudnia 2013

Mój najważniejszy nauczyciel - Ireneusz Gugulski

Kolega z liceum im. Kopernika (dzięki Piotrek!) znalazł w sieci film  o naszym poloniście Ireneuszu Gugulskim. To był jeden z najważniejszych ludzi w moim życiu. 


Gugul - rzecz o nauczycielu (1/2) from Tadeusz Reytan on Vimeo.

Ireneusz Gugulski. Nauczyciel z misją. Miał plan - wychowywać do samodzielnego myślenia. Wierzył, że warto aspirować do kultury wysokiej. Kochał Mickiewicza. Nie znosił konwencjonalności i banalnych odpowiedzi. Zachęcał uczniów do odwagi mówienia, niechby i głupot, ale samodzielnie wymyślonych. Kpił z naszej młodzieńczej bezmyślności. Szanował nasz intelektualny wysiłek. 

Polonista. Absolwent UJ - wychowanek prof. Pigonia. 
Do naszego liceum trafił na 3-letnią zsyłkę ze swojego macierzystego liceum im. Rejtana. Powodem była współpraca z KORem.

Tylko 3 lata był z nami... Do matury w 1982 poprowadził nas już inny nauczyciel. Ale to były 3 lata, który ukształtowały mnie jako człowieka, człowieka wolnego w myśleniu, aktywnego odbiorcę kultury, osobę wymagającą od siebie i innych. Był moim mistrzem.

Pierwsza lekcja to było dyktando. Była nas około trzydziestka. 10 dziewczyn i 20 chłopaków w klasie mat-fiz. Tylko troje z nas dostało wtedy coś powyżej dwójki... A potem wykłady. O prawdzie, dobru i pięknie. I na każdą lekcję trzeba było napisać wypracowanie. I na każdej lekcji było regularne odpytywanie. I nie można było wykuć odpowiedzi :) Bo pytanie mogło brzmieć: Co jest ważniejsze: treść czy forma? Które z opowiadań Monpassanta cenisz najbardziej i dlaczego? Co czytałaś ostatnio, syneczku/córeczko?

'Pana Tadeusza' czytalismy na głos.  Gugulski zdradził nam zresztą, że swoją 5-letnią córkę Zosię uczył czytać własnie na 'Panu Tadeuszu'. To uświadomiło mi na resztę  życia, że dzieci trzeba traktować poważnie! 
Leśmiana wkuwałam na pamięć. Za karę, bo przyznałam się, że czytam 'Kamienne tablice' Żukrowskiego. (Jego zdaniem, to była szmira, w dodatku dzieło oportunistycznego komucha. Dla mnie fantastyczne sceny seksu...) Moja póżniejsza teściowa, polonistka, z podziwem wypowiadała się o dyktowanych przez niego notatkach. Znajdowała je poprawione ręką Gugula w zeszycie u mojego Macieja. Tak, tak w liceum poprawiał nam zeszyty!!!

W filmie wypowiadają się byli uczniowie Gugula. Podkreślają, że był wzorem uczciwości, poważnego podejścia do wychowania, odwagi cywilnej. Po prostu był wzorem, choć nie bez skazy. Niektórzy chcieli mieć takiego ojca. Niektóre się w nim kochały... Mnie nie przyszło to do głowy, bo Gugul miał też potężną wadę - pił - często śmierdziało do niego alkoholem.... Palił, nawet na lekcji... Dziwak to był, w tym swoim mundurku i cyklistówce niczym Lenin... Trochę się go bałam. Robiłam się czerwona jak burak, kiedy mnie odpytywał, a robił to na każdej lekcji, bo byłam jedną z jego "ulubienic" (Piotrek, Ty też byłeś pytany nawet po kilka razy na każdej lekcji, prawda?). Kiedyś nawet powiedział mi, że chce w ten spsosób pomóc mi uodpornić się na stres. I rzeczywiście. Nauczyłam się, że mogę się śmiertelnie, wydawałoby się, denerwować (głównie z obawy, że się ośmieszę), ale i tak nie przeszkodzi mi to powiedzieć tego, co mam do powiedzenia. W rezultacie przez niemal 20 lat pracowałam, prowadząc zajęcia, wykłady, szkolenia :)

To był dla mnie autorytet. Ktoś, do kogo nie miałam śmiałości się zbliżyć, jak np. o rok starszy olimpijczyk Jurek Sosnowski. Ale to jego opinii byłam ciekawa, kiedy w 1981 roku zwróciłam się  do niego z pytaniem, z którym nie mogłam zwrócić się do moich rodziców, prostych ludzi bez wykształcenia. Czy taka osoba jak ja nadaje się na historię sztuki? (Poszłam zresztą na iberystykę...) Czy odnajdę się wśród dzieci z profesorskich domów - ja, dziecko spawacza? I wtedy Gugul powiedział mi coś, co każdy powienien choć raz w życiu usłyszeć od jakiejś ważnej dla siebie osoby: 
- Agnieszko, pamiętaj, ty możesz wszystko.

czwartek, 5 grudnia 2013

Matka Boska na drzewie

Dzisiaj długi spacer po Kampinosie. W środku lasu, na dębie jest kapliczka z wizerunkiem Matki Boskiej. Od ponad 10 lat lat z uśmiechem na nią spoglądam, kiedy tam przechodzę. W tym czasie wisiała tam już: spora kapliczka drewniana, z figurką, metalowa z obrazem dużym, duża z obrazem małym, mała ze sporym, także z elementami rzeźbiarskimi. Niemniej jest tendencja: wizerunek Marii na pewno zmniejsza się coraz bardziej. Staje się coraz mniej widoczny dla spacerujących. Ale zawsze wytróżnia się artystycznym wykonaniem. Aktalnie jest tam maleńka drewniana ikona.

Potem zawsze ktoś przychodzi i ją niszczy. Zdarzało się, że nic tam nie wisiało. Na szczęście twrwało to bardzo krótko. Ale ten pierwszy ktoś wraca i zawiesza nową - coraz wyżej - teraz to już chyba na wysokości 5 metrów. 

Niewątpliwie toczy się tam walka. Najdziwniejsza walka jaką widziałam... Pytanie czego ta walka dotyczy? Przekonań? Kultury i jej braku? Determinacji? A może posłuszeństwa przepisom: "Surowo zabrania się budowania kapliczek w parku narodowym, a w szczególności pięknych kapliczek na drzewach."?