niedziela, 29 grudnia 2013

Po co komu dzieci w 21. wieku?

Na przykład: 
Żeby zaprosić do nowej knajpki.
Żeby pomóc uruchomić smartfona. 
Żeby podać herbatę spragnionej duszyczce.
itp.

sobota, 28 grudnia 2013

Coś dla zmysłów

Dzisiaj wizyta w niszowej perfumerii Mood Scent Bar na Tamce. 
W sumie zdołalismy poznać osiem zapachów.
Zaczęliśmy od zapachów z wetiwerią, a doszliśmy do oudu :)

Na Macieju największe wrażenie zrobił zapach właśnie oudowy z haszyszem(!), tytoniem i kawą Black Afgano marki Nasomatto (autorstwa Alessandro Gualtieri z Amsterdamu).



Ja wyszłam z rozwijąjącym się na nadgastku zapachem Poppy Rouge D.S.&Durga. Gorzka pomarańcza i intensywne piżmo, nieco słodkie i duszące na końcu, a fiołkowo-czystościowe w środku, co nie było po mojej myśli. 



Najbardziej jednak utkwiły mi w pamięci zapachy męskie - z czarnego flakonu (nie pamiętam nazwy) - o zapachu prochu strzelniczego. Co to było?

Zapach Comme de Garcons pod nazwą Wonderwood, który bardzo profesjonalny ekspert perfumeryjny podał mi, gdy wspomniałam, że szukam Lalique Czarny Atrament. Podobno ci od Lalique'a ściągnęli kompozycję od Comme des Garcons... Zawiera ona pieprz, bergamotkę i dużo wetiwerii, a na końcu oud, czyli drzewo agarowe. Comme des Garcons mają też wspaniałe, dowcipne, nietypowe kształty flakonów.



Oraz zapach z mniszkiem i czarna porzeczką z Tokyo Bloom The Different Company.


Niewykluczone, że należę do tych kobiet, które potrzebują męskich nut zapachowych... Tęsknię np. za piołunem... To wszystko przez te wakacje spędzane na wsi z czwórką braci. Żadnych dziewczynek, lalek. Tylko zabawa w wojnę na zachwaszczonych przydrożkach ...

Wąchaliśmy też Bandit (1944) Germaine Cellier dla Roberta Pigueta. Są to rzeczywiście zuchwałe i ostre, skórzane i cywetowe perfumy stworzone dla Edith Piaff (na cześć jej kochanka boksera Cedrasa). Rzeczywiście wydają się niedzisiejsze w swojej ostrości.


Teraz myślę o idei "garderoby zapachowej". Przemyślanej kolekcji zpachów na różne okazje. 

*Zdjęcia pochodzą ze strony Mood Scent Bar.

piątek, 27 grudnia 2013

Dziwną mamy zimę tego roku...

Bardziej wiosnę niż zimę. 10 stopni... 
Jednak jak przystało na grudzień, słońce nisko chodzi. Choć dziś dość mocno świeciło w samo południe, wydaje się na zdjęciach, że panuje półmrok. 

Na skraju puszczy sporo ludzi jeździ konno. Moja córka też się zresztą wybrała na jazdę w teren. Ja na spacer. Maciej na rower.
Wieczorem chłopcy z Łucją imponujacy samochód wyścigowy z klocków LEGO, Zuza z koleżankami, a ja układałam puzzle - Dama z łasiczką. Dziewczyna Tomka naprawdę bardzo mi pomogła z trudnym, bo niemal jednolicie czarnym tłem.





środa, 25 grudnia 2013

Maluję ci usta, a ja tobie oczy...

Tak mogłaby brzmieć kolejna piosenka Maanamu... Choć chodzi o to, że obie z córką dostałyśmy kosmetyki i urządziłyśmy sobie dziś sesję wizażową.

A poniżej próbka zdjęć z Wigilii. Było trochę harmidru, tak jak lubię :)

Szkoda tylko, że nie nagrałam mojej małej pięcioletniej chrześnicy Dorotki - utalentowanej aktoreczki - jak śpiewała wielozwrotkową pastorałkę. Po prostu zaskoczyła nas, oświadczając nagle: "To ja teraz zaśpiewam!". Niewykluczone, że była to reakcja obronna w odpowiedzi na nasz śpiew... Na koniec, jak widać na zdjęciu, była już trochę zmęczona...

Żałuję też, że nie utrwaliłam dla potomności mojego Macieja, jak tańczył (tak, tak!) "Przybieżeli do Betlejem pasterze".






niedziela, 22 grudnia 2013

Inauguracja pokoju bibliotecznego

Korzystając z przemeblowań, niezbędnych, żeby pomieścić w salonie dwudziestu gości wigilijnych, uruchomiłam moją biblioteczkę. Fotel przeniosłam z dołu, lampę też, ale marzą mi się inne, bardziej retro. W Krakowie widziałam wspśaniały abażur z motywem XIX-wiecznych balonów. A fotel chciałabym gładki w odcieniu czerwieni malinowej.

Niemniej można wreszcie usiąść i poczytać. 



W tym roku w związku z tym, że jest dużo wolnego czasu przed Wigilią (weekend poprzedzjący święta), mogę sobie pozwolić na działanie bez pośpiechu. Mąż zrobił zakupy, rodzice robią mi  śledzie i uszka, bratowa upiecze chleb, córcia pokroiła sałatkę, synek ubrał choinkę, a synowa zapakowała prezenty. Dobrze mieć rodzinę.

Ja robię swoje w kuchni i gadam sobie z nimi.

piątek, 20 grudnia 2013

Dziś w Krakowie

Kraków. Piękny, choć powietrze to rzeczywiście mają nienajlepsze...



Mangha, w której wystawa o drzeworytach japońskich. Tym razem nie piękne pejzaże w stylu Edo (oglądałam je w 2012 w Sopocie), ale portrety aktorów teatralych z rejonu Osaka i Kioto. Półtorej godziny bezcennego skupienia. Ornamentyka kimon japońskich! Szał.
A w księgarni muzeum znajduję trzeci brakujący tom Estetyki japońskiej red. Wilkoszewskiej. Niespodzianka!




To było wczoraj. Dziś, już z Maciejem, poszliśmy do świeżo przeze mnie odkrytej księgarnio-kawiarni o nazwie Bona. 
Szliśmy tędy:




W Bonie znalazłam książki dobrane z punktu widzenia jakości edytorstwa, w tym fantastyczny zbiór książek dla dzieci. Oczywiście musiałam nabyć Pinokia z rewelacyjnym, strasznymi, że aż strach się bać, ilustracjami Innocentiego. Do tego cudeńka dla gadżeciarzy wyrobów papierniczych. Trafił do mnie notes, tym razem w głębokiej czerwieni z motywami japońskimi. 

I koniec końców tarta z bakaliami. Nawet kawę mają tam dobrą. Niesamowite.

środa, 18 grudnia 2013

Dziś był ten dzień - Kanalizejszyn Dej

Jeszcze nie upłynęło 13 lat, odkąd zamieszkaliśmy we wsi odległej od Warszawy o imponujące 6 kilometrów i już podłączono nas do kanalizacji! Koniec z przepełniającym się - zawsze niespodziewanie - szambem i rykiem szambiary oraz jej smrodem, że nie wspomnę o kosztach, o świcie w sobotę albo pod naszym oknem, albo pod oknem sąsiada po lewej, albo pod oknem sąsiada po prawej, albo z tyłu albo naprzeciwko!
Po prostu wszystko we mnie krzyczy: rury, ach kochane rury!




PS 1. Oczywiście Unia nam to umożliwiła. 
PS 2. Oczywiście kanalizacja w języku language to sewage system.




poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dojrzałość

Tylko nie myślcie, że będę tu się wymądrzać na temat dojrzałości ludzkiej. Mam na myśli dojrzały wiek, w który wkroczyła nasza labradorka Kofeina Dynamit. 7 lat to u psa tej razy jak pięćdziesiątka u człowieka


Tak. Nasz pies się powoli uspokaja. Już tak nie szaleje. Czeka spokojnie na nas w domu. Cieszy się, gdy wychodzimy, ale ze spokojem przyjmuje, że czasami nie dajemy rady wziąć jej na spacer. Już tak nie walczy. Nie domaga się. Nie ma już jakichś wielkich pragnień i oczekiwań. Tylko te realistyczne. Miska 2 razy dziennie. Lubi sie wylegiwać i ceni sobie jakośc posłania. Wełna dywanu perskiego jest OK.

Stała sie mniej ruchliwa. Do tego stopnia, że mogłam ja wreszcie uchwycić nie z tyłu, pędzącą do przodu jak zwykle, ale en face.




niedziela, 8 grudnia 2013

Mój najważniejszy nauczyciel - Ireneusz Gugulski

Kolega z liceum im. Kopernika (dzięki Piotrek!) znalazł w sieci film  o naszym poloniście Ireneuszu Gugulskim. To był jeden z najważniejszych ludzi w moim życiu. 


Gugul - rzecz o nauczycielu (1/2) from Tadeusz Reytan on Vimeo.

Ireneusz Gugulski. Nauczyciel z misją. Miał plan - wychowywać do samodzielnego myślenia. Wierzył, że warto aspirować do kultury wysokiej. Kochał Mickiewicza. Nie znosił konwencjonalności i banalnych odpowiedzi. Zachęcał uczniów do odwagi mówienia, niechby i głupot, ale samodzielnie wymyślonych. Kpił z naszej młodzieńczej bezmyślności. Szanował nasz intelektualny wysiłek. 

Polonista. Absolwent UJ - wychowanek prof. Pigonia. 
Do naszego liceum trafił na 3-letnią zsyłkę ze swojego macierzystego liceum im. Rejtana. Powodem była współpraca z KORem.

Tylko 3 lata był z nami... Do matury w 1982 poprowadził nas już inny nauczyciel. Ale to były 3 lata, który ukształtowały mnie jako człowieka, człowieka wolnego w myśleniu, aktywnego odbiorcę kultury, osobę wymagającą od siebie i innych. Był moim mistrzem.

Pierwsza lekcja to było dyktando. Była nas około trzydziestka. 10 dziewczyn i 20 chłopaków w klasie mat-fiz. Tylko troje z nas dostało wtedy coś powyżej dwójki... A potem wykłady. O prawdzie, dobru i pięknie. I na każdą lekcję trzeba było napisać wypracowanie. I na każdej lekcji było regularne odpytywanie. I nie można było wykuć odpowiedzi :) Bo pytanie mogło brzmieć: Co jest ważniejsze: treść czy forma? Które z opowiadań Monpassanta cenisz najbardziej i dlaczego? Co czytałaś ostatnio, syneczku/córeczko?

'Pana Tadeusza' czytalismy na głos.  Gugulski zdradził nam zresztą, że swoją 5-letnią córkę Zosię uczył czytać własnie na 'Panu Tadeuszu'. To uświadomiło mi na resztę  życia, że dzieci trzeba traktować poważnie! 
Leśmiana wkuwałam na pamięć. Za karę, bo przyznałam się, że czytam 'Kamienne tablice' Żukrowskiego. (Jego zdaniem, to była szmira, w dodatku dzieło oportunistycznego komucha. Dla mnie fantastyczne sceny seksu...) Moja póżniejsza teściowa, polonistka, z podziwem wypowiadała się o dyktowanych przez niego notatkach. Znajdowała je poprawione ręką Gugula w zeszycie u mojego Macieja. Tak, tak w liceum poprawiał nam zeszyty!!!

W filmie wypowiadają się byli uczniowie Gugula. Podkreślają, że był wzorem uczciwości, poważnego podejścia do wychowania, odwagi cywilnej. Po prostu był wzorem, choć nie bez skazy. Niektórzy chcieli mieć takiego ojca. Niektóre się w nim kochały... Mnie nie przyszło to do głowy, bo Gugul miał też potężną wadę - pił - często śmierdziało do niego alkoholem.... Palił, nawet na lekcji... Dziwak to był, w tym swoim mundurku i cyklistówce niczym Lenin... Trochę się go bałam. Robiłam się czerwona jak burak, kiedy mnie odpytywał, a robił to na każdej lekcji, bo byłam jedną z jego "ulubienic" (Piotrek, Ty też byłeś pytany nawet po kilka razy na każdej lekcji, prawda?). Kiedyś nawet powiedział mi, że chce w ten spsosób pomóc mi uodpornić się na stres. I rzeczywiście. Nauczyłam się, że mogę się śmiertelnie, wydawałoby się, denerwować (głównie z obawy, że się ośmieszę), ale i tak nie przeszkodzi mi to powiedzieć tego, co mam do powiedzenia. W rezultacie przez niemal 20 lat pracowałam, prowadząc zajęcia, wykłady, szkolenia :)

To był dla mnie autorytet. Ktoś, do kogo nie miałam śmiałości się zbliżyć, jak np. o rok starszy olimpijczyk Jurek Sosnowski. Ale to jego opinii byłam ciekawa, kiedy w 1981 roku zwróciłam się  do niego z pytaniem, z którym nie mogłam zwrócić się do moich rodziców, prostych ludzi bez wykształcenia. Czy taka osoba jak ja nadaje się na historię sztuki? (Poszłam zresztą na iberystykę...) Czy odnajdę się wśród dzieci z profesorskich domów - ja, dziecko spawacza? I wtedy Gugul powiedział mi coś, co każdy powienien choć raz w życiu usłyszeć od jakiejś ważnej dla siebie osoby: 
- Agnieszko, pamiętaj, ty możesz wszystko.

czwartek, 5 grudnia 2013

Matka Boska na drzewie

Dzisiaj długi spacer po Kampinosie. W środku lasu, na dębie jest kapliczka z wizerunkiem Matki Boskiej. Od ponad 10 lat lat z uśmiechem na nią spoglądam, kiedy tam przechodzę. W tym czasie wisiała tam już: spora kapliczka drewniana, z figurką, metalowa z obrazem dużym, duża z obrazem małym, mała ze sporym, także z elementami rzeźbiarskimi. Niemniej jest tendencja: wizerunek Marii na pewno zmniejsza się coraz bardziej. Staje się coraz mniej widoczny dla spacerujących. Ale zawsze wytróżnia się artystycznym wykonaniem. Aktalnie jest tam maleńka drewniana ikona.

Potem zawsze ktoś przychodzi i ją niszczy. Zdarzało się, że nic tam nie wisiało. Na szczęście twrwało to bardzo krótko. Ale ten pierwszy ktoś wraca i zawiesza nową - coraz wyżej - teraz to już chyba na wysokości 5 metrów. 

Niewątpliwie toczy się tam walka. Najdziwniejsza walka jaką widziałam... Pytanie czego ta walka dotyczy? Przekonań? Kultury i jej braku? Determinacji? A może posłuszeństwa przepisom: "Surowo zabrania się budowania kapliczek w parku narodowym, a w szczególności pięknych kapliczek na drzewach."? 



piątek, 29 listopada 2013

Moje nowe książki historyczne

Ksiązki historyczne mają zagorzałych fanów. I to o pewnych szczególnych cechach, jak się wydaje. Po dzisiejszej wizycie na Targach Książki historycznej odniosłam wrażenie, że bywalcy tych targów są nieco inną grupą niż bywalcy targów książki "w ogóle". I nie chodzi tylko o to, że część obecnych tam czytelników nie myła się chyba od dawna :(

O ile na ostatnich Warszawskich Targach Książki pełno było kobiet czytelniczek, kobiet autorek, kobiet reprezentujących wydawców na stoiskach, to dziś było inaczej... Przeciskałam się wśród mężczyzn, raczej starszych niż młodszych... Mężczyźni przeważali też na stoiskach, także autorzy byli przeważnie mężczyznami. Nie muszę chyba dodawać, że tematyka książek w większości dotyczyła historii wojen, uzbrojenia, pojazdów, fortec, polityki, wywiadu, itp. itd.

Niesamowite. Rzozrywkowe były tylko stoiska z grami planszowymi (bitwy) i makietami (pociągi, samoloty bojowe, etc.) Z ulgą dotrzegłam więc "Historię piękna" Umberto Eco i "Historię kartografii" oraz "Archeologię śródziemnomorską". Czyli można spojrzeć na historię homo sapiens przez pryzmat innych zjawisk niż bitwy... Co za ulga.

Tegoroczne nagrody Klio powędrowały do:
– nagroda autorska (indywidualny wkład autora w popularyzację historii) 
Nagroda I stopnia:
Stanisław Jaczyński – za książkę Ocaleni od zagłady. Losy oficerów polskich ocalałych z masakry katyńskiej (BELLONA SA)

 edytorska (dla wydawcy za publikację interesujących serii, cykli itp.)
pięć wyróżnień

– monografia naukowa (merytoryczny wkład w poznawanie historii) 
Marta Cobel-Tokarska – za książkę Bezludna wyspa, nora, grób. Wojenne kryjówki Żydów w okupowanej Polsce (Instytut Pamięci Narodowej)

 innej, według uznania Jury lub sugestii sponsorów (np. varsaviana).
Nagroda I stopnia:
Krzysztof Stopka, Andrzej A. Zięba, Armen Artwich, Monika Agopsowicz – za książkę Ormiańska Warszawa (Fundacja Kultury i Dziedzictwa Ormian Polskich)

Kompletna lista nagrodzonych TU

*Moje 2 nabytki poniżej. Tak się składa, że oba wydane przez wydawnictwa krakowskie: 
Japończycy. Kultura i społeczeństwo z fantastycznej serii Wydawnictwa UJ
Ewa Braun na dworze fuhrera z niezawodnego Wyd. Literackiego.



czwartek, 28 listopada 2013

Moje prawa. Ja kobieta. Ja człowiek.

Dzisiaj mija 95 lat, odkąd w Polsce kobiety uzyskały prawa wyborcze (28.11.1918)



Traktowanie kobiet na równi z mężczyznami pod względem prawa wyborczego wyglądało różnie w różnych krajach. Na przykład w Szwajcarii stało się to ostatecznie dopiero... w 1990 roku!


  • 1893 – Nowa Zelandia
  • 1906 – Finlandia
  • 1918 – Polska
  • 1918 – Austria i Niemcy
  • 1920 – Stany Zjednoczone
  • 1924 – Turcja
  • 1927 – Turkmenistan
  • 1928 – Wielka Brytania i Irlandia Północna
  • 1931 – Portugalia
  • 1944 – Francja
  • 1946 – Włochy
  • 1971 – Szwajcaria (kanton Appenzell Innerrhoden – dopiero w 1990 roku)
  • 1984 – Liechtenstein
  • 2005 – Kuwejt
  • 2006 – Zjednoczone Emiraty Arabskie (z ograniczeniami, rozszerzone w wyborach 2011)

W Brunei, Libanie i Emiratach Arabskich mężczyźni uznają po dziś dzień, że kobiety nie potrzebują mieć swojego głosu. Pewnie, jeszcze by 
główki sobie zmęczyły myśleniem, a na koniec coś palnęły nie po ich myśli....

PS. Rano w TV widziałam całą grupę dziewcząt egipskich skazanych na 11 lat więzienia za pokojową manifestację. I pomyśleć, że ja i moja córka mogłyśmy urodzić się Egipcie... Cieszmy się i korzystajmy - my Polki - z demokracji!

Naprawdę nic lepszego dotąd nie wymyślono!


środa, 27 listopada 2013

Zapach w KOPERNIKU

W Centrum Nauki KOPERNIK jest naprawdę super. 




Byłam tam dzisiaj pierwszy raz. Podobno to się często zdarza, że ci, co mają teoretycznie najbliżej, mają w rzeczywistości jakoś nie po drodze... Noo, ale wystawa o zapachach! O perfumach! To musiałam odwiedzić. Wybrałyśmy się z córką.

Fantastyczna sprawa. Cały KOPERNIK! Panuje tam niesamowite pozytywne ożywienie. Wszędzie są eksponaty, które zachęcają do ich dotnięcia, przekręcenia, naciśnięcia, zajrzenia, walenia jak w bęben, itd, itp. Dzieci szaleją. Dorośli się śmieją. Dużo niepełnosprawnych osób. Jakiś taki świat przychylny. 

Do tego kantyna z jedzeniem także dla wegetarian (choć ja przecież nie jestem, ale za to potrzebuję dużo roślinnej karmy) i to do wyboru do koloru.

I sklepik ze świetnymi prezentami dla dzieci.

Sama wystawa "Zapach, niewidzialny kod" naprawdę dobrze pomyślana. Zdajecie sobie sprawę, jak trudno pokazać coś, co jest niewidzialne i czego dostrzeżenie wymaga trochę dobrych chęci, a może nawet pewnej wprawy. Jest tu trochę historii zapachowej znanego nam świata (starożytność, średniowiecze, renesans, barok, oświecenie, XIX wiek i współczesność) pokazana przez jeden główny zapach perfumiarski, ktory unosi się po naciśnięciu guziczka (ach, ta Woda Kolońska albo Woda Królowej Węgier - wciąż produkowana przez naszą POLLENĘ AROMA). 



(Podobno obecnie rozpoznaje się ok. 200 tysięcy zapachów. Ale umówmy się, normalny człowiek po 5- 10 wątkach zapachowych wysiada.)







Do tego możliwość zapoznania się z kilkoma kluczowymi surowcami perfumiarskimi - "absolutami" zapachów. Jak przeczytacie w informacji o wystawie trochę tam nut kwiatowych - to raczej znajome; ale szokujące są zwierzęce zapachy bazowe, które na przestrzeni wieków służyły jako utrwalacze. Jak córcia nieopatrzenie dotknęła swojej ręki cywetem (Cywet (Cybet) (Viverra Civetta Extract) – ekstrakt z wysuszonych gruczołów okołoodbytniczych, wydzielających feromony, pochodzących od kilku ssaków z podrodziny wiwerowatych, nazywanych cywetami lub cybetami (np. cyweta afrykańska, Viverra civettaSchreber, Viverra zibetha Schreber), to potem nie mogła się tego pozbyć, nawet po wyszorowaniu rąk!

Oczywiście nie były to koncentraty zupełnie odrażające, ale wierzcie mi, nawet mój ulubiony składnik perfum petigrain (ekstrakt z gorzkiej pomarańczy) czy trawa Wetiwer w koncentracie są nie do wytrzymania. Ale mozna je złagodzić, mieszając z innymi nutami.



Najprzyjemniejszy był zapach starożytności, taki delikatny, pudrowy. Widać, że wtedy elita społeczna - ta od używania perfum - praktykowała regularne mycie się, co sprawiało, że i perfumy nie musiały być zabójczo agresywne jak w baroku np. No, ale najbardziej nieprzyjemny był chyba odtworzony przez szwedzką artystkę (i jednocześnie utalentowany "nos" perfumiarski) Sissel Tolas zapach północnej najbiedniejszej, choż przecież nie biednej, dzielnicy Berlina. Jak wiecie, w dzisiejszych czasach zapachy są dokładnie opisywane słowami, przez co łączą się mocno z literaturą. Ten konkreny zapach określany byl jako zapach siłowni, potu, taniego jedzenia i asfaltu. Niech ja skonam...

A tu stronka FaniPerfum.pl. Można tu sprawdzić opinie o perfumach. Znależć te, które zawierają np. bergamotkę:) 



Mój osobisty wybór na zimę to Guerlain Aqua Allegoria pomarańcza-bazylia :)

wtorek, 19 listopada 2013

Małe polowanko

Raz na jakiś czas mogę sobie pozwolić na dzień buszowania po księgarniach i antykwariatach. To wielka przyjemność dla mnie. Poluję zwykle na książki z ilustracjami J.M.Szancera. Czasami szukam też innych, wcześniej upatrzonych, a trudniej dostepnych pozycji, jak na przykład tomu poezji Celana.

Dzisiaj polowanko wyjątkowo się udało. Udało mi się kupić 4 kolejne książki do mojego zbioru "szancerianów". Wszystkie te rzeczy mnie zakoczyły, bo nigdzie jeszcze nie natknęłam się na informacje, że ilustrował je Szancer!

Są to: 
z 1955 roku -  wspaniałe,  dużoformatowe, utrzymane w ciemnej zieleni "Ballady" Mickiewicza (Nasza Księgarnia)

z 1966 roku - niesamowite wydanie "Colas Breugnon" Rollanda w opracowaniu Julii Hartwig z czarno-białymi drzeworytniczymi, naturalistycznymi, nietypowymi ilustracjami. Okładki są płócienne, brakuje obwoluty niestety... Uwielbiam, że każda książka opatrzona ilustracjami tego autora ma jakąś grafikę na stronie tytułowej. Tę wydał PIW.

także z 1966 - "Mali aktorzy" Nancy Faulkner. Mała urocza książeczka obyczajowa dla (zdaje mi się) młodzieży  wydana przez Naszą Księgarnię.

Na koniec" Kolędy w łatwym układzie na fortepian" z 1986 roku. To były naprawdę słabe czasy dla edytorstwa. "Kolędy" sa takim właśnie tanim broszurowym wydaniem na okropnym papierze, jak z papieru toaletowego. Skala barw jest skromniejsza niż zwykle, a rysunki wydają się nieco uproszczone. Ale wciąż sa pełne raz to dziecięcej radości, kiedy indziej podniosłości jak z misteriów średniowiecznych. 

Przy okazji wizyty w księgarni Liber przy Uniwesytecie zetnęłam się z ciekawym zjawiskiem. Spotkałam tam starszego pana, zdaje się bojówkarza ultraprawicowego. Gdy sięgnęłam po książkę egipskiego autora nagle zwrócił się do mnie, żebym tego nie brała do ręki, bo to napisał na pewno islamista, a oni "...chcą nas uczyć o Bogu. Nas! Wyobraża sobie Pani?" Gdy sięgnełam po ostatnią pracę Anne Apppelbaum przestrzegł mnie, że to są jakieś głupoty, bo przecież ta Żydówka nie wie, co to 'żelazna kurtyna', bo "nigdy za nią nie była". Poczułam się, jakbym była na wiecu politycznym... Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków...

Kiedyś było "Krakowskie Przedmieście pełne deserów", a teraz to samo Krakowskie pełne jest zaczadzonych... Na szczęście chwilę potem ucięłam sobie pogodną pogawędkę z innym panem w antykwariacie. Tym razem spotkałam zwolennika toleracji, który jako prawosławny doskonale rozumie i popiera - zresztą jak ja - hasło: Żyj i daj żyć innym!











niedziela, 17 listopada 2013

Równowaga

Tym razem chodzi mi konkretnie o równowagę kwasowo-zasadową organizmu. 
Ostatnio jem po prostu za dużo białka. Jeszcze nie jest tragicznie, bo warzyw jem wciąż sporo i nadal bardzo mało produktów mącznych, ale jednak za bardzo przechylam się w stonę diety zakwaszającej. 




Nigdy nie zapomnę jak moja bratowa w fazie białkowej diety Dukana zrobiła się szara na twarzy, tak bardzo miała zagregowane, zlepione krwinki. Krew nie przenosiła dostatecznej ilości tlenu. Pamiętam też, że wszyscy nieodmiennie podkreślają, jak odmładzam się na diecie warzywnej, pełnej odkwaszających warzyw, owoców i kiszonek. Znikają mi nawet pajączki na twarzy :) Niestety jest to efekt przemijający wraz z wprowadzeniem białka zwierzęcego do diety.

Czyli teraz czas na bardziej zdecydowane zmieniejszenie ilości białka zwierzęcego, a konkretnie jajek, wędlin, sera białego i mięs do 3 dawek na tydzień.

Bez glutenu

Po zrobieniu testu Food Detective okazało się, że Janek i Zuza nie tolerują w pewnym stopniu glutenu, mleka, jajek i drożdży. Z kolei ja z Maciejem nie tolerujemy innych białek zbóż niż gluten. Co w sumie niemal na jedno wychodzi... A wszyskim nam szkodzi kukurydza. Dodam do zestawu, że narzeczona Tomka cierpi na celiakię... Tylko Tomek jest na razie zdrowy (bo się nie poddał testom :).

Znam już co nieco sytuację człowieka na diecie bezglutenowej, bo i Janek był na niej 6 lat (od 1988 r.) i ja ponad trzy lata (10 lat temu). Na pewno dużo się zmieniło od tego czasu. Niemniej, niewątpliwie jedno się zmienić nie może: nijak się nie da w pełni nadrobić braku glutenu. Nie jest może aż tak źle, jak mówi słynny obżartuch Maciej Nowak, że na modnym przyjęciu wegańsko-bezglutenowym "nic nie nadawało się do jedzenia"... Jednak dla potraw bezglutenowych trzeba być naprawdę wyrozumiałym.

Ja mam już pewne swoje patenty, które staram się dla nas wszystkich stosować. Polegają one głównie na unikaniu jak ognia pieczywa. Moje dotychczasowe doświadczenie podpowiada, że można to osiągnąć, tylko i wyłączne zwiększając udział warzyw i owoców w diecie. 


To wystarcza głównie mnie, bo reszta towarzystwa cierpi na poważniejsze niż moje uzaleźnienie od słodyczy :)

Dla nich znalazłam stronę o potrawach bezglutenowych natchniona.pl

poniedziałek, 11 listopada 2013

Biegajcie ludzie, biegajcie...

W całej Polsce urządza się w Dniu Niepodległości biegi. Wspaniale! 

Oby wszyscy zaczęli biegać. Wtedy trudniej byłoby im wpaść na pomysł, żeby palić, rzucać kamieniami i skandować nienawistne hasła. Bo bieganie łagodzi obyczaje... I jest objawem kultury - fizycznej, bo fizycznej - ale jednak kultury.

Ja poproszę mniej krzyku, więcej ciszy. Kofi też prosi :)





niedziela, 10 listopada 2013

Czego brak Polakom?

Wielu rzeczy... Np. optymizmu, zaufania do innych, szacunku dla prawa, wydolnego systemu emerytalnego, odnawialności pokoleń, pomysłu na edukację powszechną, itd., itp.

Ale bardzo brak nam także witaminy D3. Jest to potwierdzone, że dotyczy to całej populacji nadwiślańskiej.




Drzewiej człowiek chodził na golasa godzinami w poszukiwaniu korzonków, albo biegł za antylopą. Na krzywicę i słabość mięśni chorowali tylko królowie. Ubrani w bogate szaty i przebywający stale w pomieszczeniach chronili swe królewskie oblicza przed niezdrową opalenizną... Teraz wszyscy jesteśmy królami przed swoimi komputerkami :)





Ale skupmy się na nowych odkryciach związanych z tzw. witaminą D3. W rzeczywistości jest ona raczej hormonem, który daje siłę naszym mięśniom i kościom. Potrzeba nam go kilka razy więcej niż się dotąd mówiło, nawet 4 tysiące jednostek dziennie. Szzcególnie ważna jest jego suplementacja od listopada do lutego. 

Więcej TU

sobota, 9 listopada 2013

Jarmuż raz!

Jesienią w MAKRO pojawia się jarmuż. Jak widzę, to zaraz kupuję. To roślina rodzima, świetnie przystosowana do klimatu Polski. Może nawet zimować w gruncie, bo mróz ją konserwuje. Jej zielone, kędzierzawe liście pamiętam ze wsi, kiedy bywałam tam jesienią u dziadka. Jej smakz kolei poznałam jakieś 30 lat temu w Portugalii, w stołówce studenckiej, gdzie robi się z niego najpopularniejsza zupę caldo verde. Ale nazwę tej cennej rośliny poznałam zaledwie... w zeszłym roku!

Roślina jest cenna, bo to bomba witaminowa, antyrakowa i enzymatyczne żywe jedzenie. Tak się złożyło, że akurat dziś pisze o tym - specjalnie dla biegaczy - Jagoda Wąsowska na magazynbieganie.pl:

„Jarmuż, proszę pana (to do sprzedawcy jarmużu, który o nim wiedział tyle co nic), ma mnóstwo  witaminy K (bierze udział w krzepnięciu krwi, ma właściwości przeciwbólowe, przeciwzapalne, przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze), witaminę A (wpływa na widzenie, obniża poziom cholesterolu, korzystnie działa na serce, podnosi odporność organizmu, usuwa wolne rodniki),witaminę C (pomaga wchłaniać żelazo i mangan, zwiększa naszą odporność, tworzy kolagen, chrząstki i kości, polepsza sprawność fizyczną) i beta–karoten, który wątroba przetwarza na witaminę A”.

Dzisiaj zrobiłam sobie z niego caldo verde właśnie. Skorzystałam z Thermomixa:

Rozdrobniłam warzywa. Poddusiłam cebulę i czosnek, marchewkę, pietruszkę i pora (3 min.). Potem już tylko dodałam obrany z twardych włókien jarmuż, dodałam wodę i gotowałam 15 min. Sól, pieprz, ew. zioła prowansalskie. Wyszła bombowa zupa krem.